Po intensywnych tygodniach czas na coś lżejszego, choć oczywiście również wartościowego. W zasadzie słowo „lżejsze” nie jest tu do końca na miejscu, bowiem będziemy kontynuować serię Mroczne Drogi Ludzi Sukcesu. Uczyć się warto całe życie – z tych materiałów wyciągamy konkretne lekcje bazujące na trudnych momentach, lub porażkach ludzi sukcesu.
Po Michaelu Jordanie nadszedł czas na branżę muzyczną, a konkretnie Amy Lee z zespołu Evanescence. Usiądź więc wygodnie, weź kubek kawy, włącz playlistę Amy Lee (dostępna na youtube tutaj), którą przygotowałem specjalnie dla Ciebie i razem ze mną wyciągnij lekcje z życiorysu tej wspaniałej artystki.
Artykuł ten dedykuję artystom z nieistniejących już kapel 4-Example oraz Bezmiar – moim znajomym, dzięki którym historia Amy Lee trafić mogła do mnie z wielokrotnie większą siłą. Dzięki za wszystko.
Wokalistka wszech czasów
Amy Lee to współzałożycielka gothic-metalowej kapeli Evanescence. Wyróżniona jako jedna ze 100 najlepszych wokalistek wszech czasów (według Hit Parader). Jako zespół wielokrotnie nominowani do Grammy, dwukrotni laureaci tej nagrody (dla najlepszego nowego artysty oraz najlepszego rockowego kawałka). Są jednym z najbardziej znanych i popularnych zespołów gotyckich na świecie, o czym świadczyć może kilkanaście platynowych płyt w kolekcji kapeli i dziesiątki milionów fanów w mediach społecznościowych.
Amy Lee to nie tylko znakomita wokalistka, ale i kompozytorka oraz multiinstrumentalistka. Słynie nie tylko z umiejętności muzycznych, ale także z piękna (któremu hołd oddali polscy fani podczas tegorocznego koncertu w Warszawie) i wizerunku – znana jest ze swoich gotycko-wiktoriańskich sukni, które budują mroczny klimat zespołu oraz energii, którą zaraża fanów podczas koncertów.
Teksty, które komponuje Amy Lee bardzo często poruszają trudną, niejednokrotnie ciężką tematykę. Ich spójność z mrocznym wizerunkiem grupy może nawet przerażać – pełno w nich bólu, cierpienia i śmierci. Jest to również spójne z jeszcze jednym elementem kapeli – nazwa Evanescence to po angielsku efemeryczność (przemijalność, krótkotrwałość). Każdy tekst nasycony jest – jak na gatunek przystało – metaforami i porównaniami, dzięki czemu z ich twórczości każdy może wyciągnąć coś dla siebie.
Droga do szczytu Amy Lee nie była jednak windą, a raczej górską, trudną ścieżką. Sama mówiła wielokrotnie w wielu wywiadach, że jej twórczość to ekspresja tego, co dzieje się w niej samej. Jeśli naprawdę tak jest, to samo to powinno nam starczyć, żebyśmy ochoczo zabrali się do wyciągnięcia lekcji z trudów jej życia.
Wytrwałość to podstawa
Cała historia zarówno Amy Lee jak i Evanescence zaczyna się w 1994 roku, na obozie dla młodzieży chrześcijańskiej. To tam spotykają się pierwsi członkowie przyszłej kapeli – Ben Moody i Amy Lee. Ben słucha jak zaczarowany, kiedy jego młodsza o rok koleżanka daje popis gry na pianinie. Późniejsze niezliczone godziny przegadane wspólnie o muzyce skutkują powstaniem rockowego zespołu muzycznego Evanescence.
Sam Ben Moody mówi o swojej przyjaciółce w następujący sposób:
„Mamy dokładnie tą samą wizję dotyczącą muzyki, którą oboje kochamy. Kiedy przychodzi do pisania piosenek, uzupełniamy swoje myśli nawzajem”
Początki były niezwykle skromne – przez pierwsze lata młodzi artyści z racji wieku nie mieli nawet wstępu do klubów (grali więc w lokalnych pizzeriach i knajpkach), zaś w Arkansas ludzie gustowali raczej w country, niż w mocnym rocku Bena i gotyckich przebraniach Amy. Pierwszy wyraźny ślad grupa stawia dopiero w 1998 roku, po 3 latach od rozpoczęcia. Wtedy to pojawia się krótkie demo w ilości 100 egzemplarzy, które rozchodzą się – a jakże – w dużej mierze wśród znajomych założycieli. Następny album – a właściwie EP – „Sound Asleep” – wydany zostaje rok później w jeszcze mniejszym nakładzie (około 50 krążków). O tym, że zespół nie przypominał dzisiejszego Evanescence świadczyć może fakt, że Ben Moody wypalał każdą płytę na swoim własnym komputerze.
Oto jak tamten okres wspomina Amy Lee w jednym z wywiadów:
„Przekonałam lokalną stację radiową, aby nadała kilka nagranych w domu piosenek i tak zyskaliśmy sobie nieznaczną lokalną popularność. Nadal pamiętam chodzenie do punktu ksero i powielanie flyerów, które rozklejaliśmy po mieście. Do dziś tak wiele się zmieniło”
Jak twierdzi wokalistka, lokalne rozgłośnie radiowe bardzo polubiły ich drugą piosenkę – gotycki hymn „Understanding” (do odsłuchania w składance, którą przygotowałem dla Ciebie – link do niej na górze artykułu). Puszczały ją bardzo często, co może dziwić, zważając na to, że utwór trwa ponad 7 minut. Pozwoliło im to jednak zyskać pewną popularność.
Pierwszy przełom nadchodzi natomiast dopiero w nowym tysiącleciu. Wydany w 2000 roku album „Origin” pozwala zyskać rozpoznawalność. Warto jednak podkreślić, że cały czas Evanescence znane jest tylko w Little Rock – stolicy Arkansas – oraz kilku pobliskich miejscowościach.
STOP (lekcja)
W tym miejscu powinniśmy się zatrzymać. Spójrzmy na historię kapeli nie jako na „początki legendarnego zespołu”, ale jak na zwykły niszowy, amatorski zespół rockowy. To historia ogromnej ilości innych grup muzycznych. Co więcej! To historia niemal każdego, kto startuje z własnym pomysłem i od 0 stara się zbudować coś wedle swojej wizji. Na tym etapie nieistotne jest, czy faktycznie grasz rocka, prowadzisz bloga, czy rozkręcasz firmę. Wiele osób każdego dnia podąża za marzeniami. Wiele osób zapala się do działania, ale przez szmat czasu owoce pracy są mizerne. W takim właśnie momencie byli nasi bohaterowie. Co zrobić? Większość normalnych osób daje sobie spokój. To zwykłe zmęczenie, znużenie, brak czasu, inne obowiązki czy – co gorsza – brak zrozumienia wśród bliskich i otoczenia. Te rzeczy powodują, że większość inicjatyw najzwyczajniej się rozmywa. W takim momencie rozmycia Evanescence między 1995 a 2000 rokiem z pewnością byli wielokrotnie.
START (historia)
„Origin”, pierwsza pełnoprawna płyta Evanescence, okazuje się być dla grupy trampoliną do większego świata. Producent muzyczny (Pette Mathews), który zajmuje się masteringiem albumu przedstawia młodych muzyków Dianie Meltzer – popularnej łowczyni talentów, znanej jako „Kobieta o złotych uszach”. Ta zauroczona piękną balladą „My Immortal” stwierdza, że z pewnością to będzie hit i finalnie bierze pod swoje skrzydła Amy Lee i Bena Moody.
Evanescence dostaje propozycję nie do odrzucenia – muszą przeprowadzić się do Los Angeles i rozpocząć karierę muzyczną, o którą zadba wytwórnia Wind-Up Records. Tam młodzi muzycy zaczynają zupełnie inne życie – mają swoją salę prób, miejsce do mieszkania, osobistych trenerów na siłowni, zaś Amy wysyłana jest na profesjonalne lekcje, które szlifują nie tylko jej wokal, ale i umiejętności aktorskie.
Efekt jest oszałamiający. Następny wydany album – „Fallen” – rozchodzi się na całym świecie w 17 milionach egzemplarzy. Przy tej okazji wydawane jest mnóstwo singli wraz z teledyskami, z których zasłynęła gotycka grupa ze Stanów Zjednoczonych.
STOP (lekcja)
W tym momencie podstawowa lekcja powinna być dla Ciebie już jasna – wytrwałość popłaca. Gdyby Amy z Benem stwierdzili, że „to nie ma sensu, w Arkansas przecież i tak nikt nas nie doceni”, dalsza droga skończyłaby się po wydaniu pierwszego demo.
Tu dochodzimy do pewnego rozdźwięku, o którym koniecznie trzeba rozmawiać. Bardzo często ludzie dzielą się na dwie kategorie: Pierwsza grupa uważa, że „do wszystkiego wystarczy praca”. Drudzy zaś mówią „to nic, udało się bo był fart i znalazł się ktoś, kto ich poprowadził”. I żeby było jasne – nie piszę tu tylko o sytuacji Evanescence. Niezwykle często widać te dwie grupy i jakby olbrzymią przepaść.
Sytuacja naszej gotyckiej kapeli pokazuje jasno, że sukces to połączenie obu rzeczywistości. Nie da się ukryć, że mieli sporo szczęścia, bo ich twórczość mogła nie trafić do Kobiety o złotych uszach. Faktem jednak jest, że ten łut szczęścia był możliwy dzięki wcześniejszemu ogromnemu zaangażowaniu, pasji i pracy. Gdyby nie szereg ich działań i spora odwaga (a ich formuła mocnego, mrocznego rocka i kobiety na wokalu ubranej w gotyckie kreacje nie była w żaden sposób wtedy popularna), nie zaskarbiliby sobie sympatii lokalnej społeczności, a co za tym idzie – nie byłoby możliwe nawet spotkanie się z okazją w roli łowczyni talentów. Kolejną sprawą jest to, że taką okazję nasi bohaterowie wykorzystali i wycisnęli z niej tak dużo, jak tylko się dało.
Tak więc lekcja pierwsza – jeśli chcesz ze swoim pomysłem dojść daleko, bądź zdeterminowany (lub zdeterminowana) i pracuj systematycznie. Nastaw się na długi marsz i łap okazje. Systematyczna, długotrwała praca do absolutnie podstawa. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas.
Swoją drogą – tutaj możesz przeczytać o aplikacji, która w takiej systematycznej pracy Ci pomoże. Możesz tam planować to co chcesz zrobić, a następnie pracować logując czas poświęcony na rozwijanie umiejętności. Na koniec sprawdź jak Ci idzie i powtarzaj proces – aż do momentu, w którym twój sukces będzie tak duży, że twoja historia zostanie opisana w tej serii;-) Poniżej link do samej aplikacji.
Tak więc – nie dawaj się ponieść emocjom, ale spokojnie zaplanuj swoją pracę w dłuższej perspektywie, uzbrój się w cierpliwość i… działaj. Spokojnie, systematycznie, długofalowo i wytrwale. Jak mówi stare przysłowie – „droga do sukcesu to maraton, a nie sprint”.
Autentyczność przede wszystkim
Idziemy z historią dalej. Zacznijmy od momentu, w którym muzycy Evanescence wyjechali do Los Angeles, aby pod okiem specjalistów z Wind-Up Records wskoczyć na „szybszy tor”. Droga ta absolutnie nie była bajeczna, a to za sprawą panujących w tamtych czasach wzorców kulturowych. Czymś absolutnie niespotykanym była kobieta w roli wokalistki zespołu rockowego lub metalowego. Dla wytwórni stanowiło to spory problem, czego efektem były pojawiające się coraz mocniejsze naciski na grupę, aby zamienić Amy Lee na mężczyznę, lub chociaż dodać go jako partnera. Finalnie grupa postawiła stanowcze veto wobec tego typu sugestii deklarując przywiązanie do swojej wizji. Kolejnym problemem były mroczne klimaty Evanescence. Wind-Up Records to wytwórnia jawnie wyznająca wartości chrześcijańskie i piosenki o śmierci, bólu i cierpieniu – choć nie stoją w sprzeczności z chrześcijańskim przesłaniem – stanowiły pewien problem. Końcem końców jednak artyści z Evanescence postawili na swoim, a album „Fallen” wielokrotnie pokryty platyną udowodnił, że niespotykana wcześniej formuła oparta o mroczne, ambitne teksty, mocną muzykę i wybitną wokalistkę ubraną w gotyckie kreacje, jest skuteczna. W parze z ogromnym sukcesem sprzedażowym albumu szło wydanie kultowych już dzisiaj singli wraz teledyskami – wspomnieć wystarczy cieszący się niebywałą popularnością teledysk piosenki „Bring Me To Life”, w którym Amy Lee ubrana jedynie w koszulę nocną spaceruje po gzymsie kamienicy. Mocny głos Amy Lee, dynamiczne brzmienia rocka gotyckiego i nu-metalowy wokal Paula McCoya (grupa 12 stones) podbijają już nie tylko Stany Zjednoczone, ale i całą Europę. Od tego momentu nic już nie było takie jak wcześniej – ani w życiu Amy Lee, ani na rynku muzycznym.
Po olbrzymim sukcesie „Fallen” coś jakby pękło. Z grupy odchodzi jej główny założyciel – Ben Moody, który razem z Amy Lee budował kapelę od 0. Dla nas jednak dużo ważniejszy od samego rozłamu jest powód, dla którego Ben opuszcza okręt płynący – wydawać się może – do krainy marzeń. Powód ten pokazuje niezwykle dużo o Amy Lee, która czasem wydawać się może po prostu zwykłą, sympatyczną, pracowitą wokalistką. Były już członek zespołu tłumaczył swoje odejście, a właściwie zniknięcie (całość była bardzo nagła i niespodziewana, wręcz tajemnicza. Bez ostrzeżenia, bez pożegnania) zarzutami o zbyt komercyjne podejście do tworzenia muzyki. Takie zarzuty wysuwała oczywiście Amy Lee – współzałożycielka Evanescence i jego wieloletnia przyjaciółka. Oto co mówił Ben Moody o ich relacji i spojrzeniu na muzykę.
„Stało się jasne, że wyrośliśmy na zupełnie innych ludzi. Nie łączyły nas już żadne wspólne pragnienia, zwłaszcza w kwestii kariery. Są pewne aspekty przemysłu muzycznego niezwiązane ze sztuką. Chodzi o grę, którą musisz podjąć, aby odnosić dalsze sukcesy. Amy nie chciała w nią grać. Jej obsesją stało się pragnienie bycia artystką. Moim zdaniem ludzie oczekują od muzyków po prostu dobrej zabawy, a nie śmiertelnej powagi. W tej kwestii nie mogliśmy zupełnie dojść z Amy do porozumienia”
Nowy album – „The Open Door” – sprzedaje się w liczbie kilku milionów egzemplarzy, co jest znakomitym wynikiem, jednak zdecydowanie niższym niż „Fallen”. Amy Lee zdaje się jednak zupełnie tym nie przejmować. Jej słowa potwierdzają nawet niejako opinię Bena Moody, ponieważ artystka wspomina okres tworzenia krążka jako bardzo wyzwalający – dla niej to przede wszystkim forma ekspresji siebie samej i szlifowania umiejętności artystycznych. Pod adresem nowej twórczości Evanescence padają słowa krytyki, ponieważ nowy album jest trudniejszy w odbiorze i poważniejszy niż „Fallen”. W odpowiedzi na te zarzuty, Amy mówi, że zamiast autoplagiatu, woli tworzyć sztukę i iść własną drogą, choćby ta droga musiała oznaczać pójście w nieznane.
„Potrzebowałam czegoś innego, możliwości wyjścia poza schemat. „Fallen” było dla nas czymś wyjątkowym, ponieważ robiliśmy coś nowego i mieliśmy nieprzebrane inspiracje. Nie próbowaliśmy wówczas nikogo naśladować, dlaczego więc teraz mamy kopiować samych siebie?”
Faktycznie nowy album jest trudniejszy – kapela sięga w nim nawet do muzyki poważnej, co przejawia się w piosence „Lacrimosa” (oczywiście dostępnej na mojej składance, link na początku artykułu;-)), która jako podkład wykorzystuje utwór Mozarta. Finalnie grupa znów stawia na swoim i pokazuje, że warto wypracowywać swoją własną formułę.
Ostatni już fragment życia Amy to coś naprawdę zaskakującego. Po „The Open Door” przyszedł czas na kolejny album – tym razem nazwany „Evanescence”. Zanim jednak to się stało, Amy… odeszła z branży, twierdząc, że musi to zrobić aby zebrać siły. W trakcie „urlopu” bierze ślub z Johem Harzlerem i przeprowadza się do Nowego Jorku. Sama wokalistka tłumaczy swoją przerwę tym, że nie zależy jej zbytnio na sukcesie komercyjnym (zrobienie przerwy często oznacza śmierć zespołu), dużo ważniejsze jest dla niej tworzenie dobrej, natchnionej muzyki – do tego zaś potrzebuje inspiracji i świeżego umysłu.
Po powrocie, w 2011 roku, finalizują „Evanescence”. To w nim miejsce ma bardzo popularna piosenka „What you want”. Mimo tego, że krążek posiada znakomite, bardzo dynamiczne brzmienia, rozchodzi się zaledwie w nakładzie czterystu tysięcy sztuk. Wszystko za sprawą przechodzącej kryzys wytwórni Wind-Up Records. Finalnie zespół i wytwórnia zrywają umowę – kapela znów jest niezależną jednostką.
Niedługo potem Evanescence podpisuje kontrakt z firmą Bicycle Music Company, która niejako wskrzesza historię grupy. To wszystko jest jednak mało istotne, bowiem Amy Lee stwierdza, że znów musi odejść – tym razem zdecydowanie na dłużej. Grupa zostaje właściwie zamrożona, zaś nasza bohaterka skupia się na swojej nowej życiowej roli – byciu Mamą. To wydarzenie na tyle ją odmienia, że nawet po powrocie do branży muzycznej nie wraca do zespołu, a nagrywa album z muzyką dla dzieci oraz tworzy własny krążek z coverami.
W końcu grupa przerywa milczenie i w latach 2015-2016 wraca do koncertowania. Okazuje się również, że rozpoczęła prace nad nowym albumem – Synthesis – który po raz kolejny ma być czymś oryginalnym, po raz kolejny ma być artystycznym hołdem perfekcji i kreatywności. Tym razem zespół odświeży stare kawałki oraz doda kilka zupełnie nowych – wspólnym mianownikiem ma być tu wykorzystanie orkiestry symfonicznej.
STOP (lekcja)
Amy Lee daje nam niebywałą lekcję, której w wielu innych miejscach zdobyć nie możemy. Kiedy zdobywałem materiały do napisania tego artykułu zafascynowało mnie, jak bardzo Amy przywiązana jest do swojego stylu, do niezależności oraz jak bardzo bezkompromisowa jest jeśli chodzi o tworzenie sztuki. Kategorycznie odrzuca pójście jedynie za komercyjnym aspektem komponowania i skupia się na tym, aby muzyka była bardzo autentyczna. Sądzę, że to podstawowa lekcja – pozwólmy sobie na maksymalne wykorzystanie naszego potencjału. Nie bój się poświęcić więcej czasu na przygotowanie lepszego planu, nie bój się włożyć więcej wysiłku w to, żeby to co kochasz było faktycznie twoje. I przede wszystkim – nie rezygnuj ze swojej wizji, jeśli nie masz na rezygnację mądrego wytłumaczenia.
To bardzo niespotykane, żeby artystka zdecydowała się zrobić długą przerwę ze świadomością, że może nie mieć do czego wracać, tylko z tego powodu, że nie chce tworzyć muzyki „na siłę”. Zdecydowanie jako fan Amy Lee wolę czekać dłużej na kolejny wybitny kawałek, niż zostać zasypany masą śmiecia.
Podsumowując
Historia troszkę zajęła, więc podsumowanie będzie krótkie, jak to się mówi – samo gęste;-) Jak to często bywa, 3 rzeczy do zapamiętania, które pozwolą nam urosnąć w życiu.
- Bądź autentyczny – Amy Lee łamała kolejne bariery w branży muzycznej, ponieważ uparła się, że to co tworzy, będzie wypływało z głębi jej serca. Rób tak samo, nie pozwól sobie na drogę na skróty w pogoni za pieniędzmi, czy chwilową sławą.
- Bądź wytrwały – gdyby Amy Lee oczekiwała szybkich rezultatów, skończyliby z Benem karierę po pierwszych paru latach ciągłych zmagań z trudną, szarą codziennością. Pamiętaj, że początki są trudne i bądź przygotowany na olbrzymią pracę do wykonania.
- Pracuj systematycznie i nastaw się na długi marsz – poniekąd związane z poprzednim punktem. Nie idź bez planu, jeśli chcesz zrealizować coś większego. Przygotuj się solidnie i pracuj systematycznie, regularnie na zrealizowanie swoich marzeń. Uda Ci się – ja w Ciebie wierzę;-)
To był drugi odcinek z serii. Jeśli uważasz, że warto „drążyć głębiej” w życiu i pracować systematycznie na swój sukces – polub mój fanpage na Fb. Zostaw też maila, żebyśmy pozostali w kontakcie;-) Powodzenia w życiu!
Ja nazywam się Marek Czuma, a to jest IT-Blog Wolnego Człowieka
Piszę do Ciebie Prosto z Łodzi

Całkowicie właściwe rozwiązanie.
Merytoryka wpisu odpowiednio fajnie i ciekawie jest.